No i kiedy koniec wakacji??



Zaczynam tęsknić za szkołą... dla ścisłości - szkołą moich dzieci, a jeszcze dokładniej, tęsknię za tym czasem, kiedy moje dzieci są w szkole. Czas błogiej ciszy i niczym niezmąconego spokoju. Nikt tego nie docenia bardziej niż rodzice posiadający dużo dzieci. Bardzo kocham moje dzieci, ale czasami mam ich serdecznie dość i tylko chrześcijańska dusza powstrzymuje mnie przed związaniem ich, zakneblowaniem i(dla gwarancji) przywiązaniem do kaloryfera.... :) Zamiast tego uśmiecham się i wysłuchuję po raz setny jak przejść jakiś poziom w grze, czy co zrobił Anakin Skywalker, albo jak zbudować taras w Minecraft... Zamiast rzucać na prawo i lewo brudnymi skarpetkami i majtkami, które zostawiają na podłodze, wołam chłopców  i z  szelmowskim uśmiechem tłumaczę, że skarpetki same do prania nie pójdą. Po raz setny każe ściszyć mojej córce radio i ściągnąć nogi ze stołu, po raz dwusetny każe im się ruszyć z kanapy i wykazać jakąkolwiek aktywność, poza przełączaniem kciukiem kanałów w kablówce. Nie powiem, że zawsze tak jest, oczywiście, że nie. Są i takie piękne dni, kiedy moje córcie bez żadnego nakazu same sprzątają, prasują i piorą a nawet zadają ulubione moje pytanie: "pomóc Ci w czymś mamusiu?", kiedy chłopcy grzecznie się bawią, słuchają poleceń i się nie biją... Statystycznie taki dzień zdarza raz na 10 dni, co i tak według mnie nie jest źle.



Pojechałam dzisiaj z moimi chłopakami na imprezę zorganizowaną przez Studio kids - taki nasz nyski kulkoland. Nie za bardzo chcieli jechać, a ja nie chciałam żeby siedzieli w domu i grali w gierki na komórkach.
- Chodźcie, pojedziemy do babci, zawieziemy jej słoiczki na dżemiki,  a potem zabiorę was na lody... - kusiłam.
 - A do babci na długo? - upewniał się mój starszy synuś.
 - Nie, tylko damy jej słoiki i pojedziemy do "Łasucha" na lody. - uspokajałam ich.
 - No dobra..... - zgodzili się.
 Zawieźliśmy te słoiczki, które całą drogę (na rowerach) brzęczały mi w koszyku i zastanawiałam się czy jakikolwiek z nich ostanie się cały. Jednak udało się, nic się nie potłukło! Potem obiecane lody i pojechaliśmy na boisko, gdzie trwała już impreza. Nie przypadła  jednak do gustu chłopakom, którzy liżąc lody ( i fundując sobie przy okazji niebieskie wąsy!) stwierdzili, że do dla maluchów i dziecinanada, a w ogóle wracajmy do domu...
 - Może chociaż zobaczymy co tam jest, co? - powiedziałam podchodząc bliżej.
Niechętnie ruszyli za mną i na każdą moją zachętę, by uczestniczyli kręcili głowami i mówili:
- Nie, mamo, nie....
- Nawet malowanie twarzy? A może powalczycie z bańkami mydlanymi? Patrzcie jak ich dużo.... - starałam się resztami sił. Nic z tego... Może gdyby byli tu ich koledzy wszystko miało by inny wymiar.. No cóż zebraliśmy się i pojechaliśmy do hurtowni kupować piórniki, zeszyty, pióra i takie tam szkolne rzeczy. To zdecydowanie lepiej im się podobało. Ot, nieuchronnie do samodzielności dążą - jak powiedział Pawlak w kultowej komedii. Szkoda... szkoda, że dzieci tak szybko dorastają....

0 komentarze:

Prześlij komentarz