Drożdżówka z makiem i maślaną kruszonką

Zrobiłam ostatnio dla moich koleżanek ( i kolegów :)) z pracy drożdżówkę. To takie rozpoczęcie mojego pożegnania z nimi.... Za kilka dni daję mojej firmie wypowiedzenie i po 7 dniach od tej daty kończę "karierę" w fabryce. Niestety w tej pracy nie ma urlopów dłuższych niż 4 dni, a ja miałam zarezerwowane wakacje już rok temu... sami wiecie rozumiecie... Pracę za mniej niż najniższa krajowa to też nie jest szczyt moich marzeń, nie wspominając nieprzespanych nocek, siników i zadrapań na całym ciele. Jedyne co mnie trzymało tak długo w tej pracy to ludzie... poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi, przeprowadziłam mnóstwo ciekawych rozmów o ludziach, życiu, Bogu... zawiązałam nowe znajomości. Mam nadzieję, że niektóre z nich przetrwają próbę czasu. Ta drożdżóweczka, jeszcze ciepła nota bene, zrobiła furorę i dziś zanoszę skserowany przepis dla chętnych.

 drożdżówka z makiem:



1 kg mąki
1 szklanka cukru
4 jajka
2 łyżki miękkiego masła
10 dag drożdży
1 cukier waniliowy
3 szklanki ciepłego mleka
masa makowa z puszki
½ szklanki posiekanych orzechów włoskich

kruszonka:


2 łyżki miękkiego masła
3 łyżki miałkiego( drobnego) cukru            - wszystko razem zagniatamy
3 łyżki mąki


Z drożdży jednej szklanki mleka i 1 łyżeczki cukru robimy zaczyn i odstawiamy w ciepłe miejsce, aby wyrósł. Potem dodajemy wszystkie składniki i mieszamy (ciasto będzie dość miękkie) odstawiamy pod ściereczką do wyrośnięcia. Jak wyrośnie odgazowujemy ( czyli po prostu je zbijamy i mieszamy lekko) i znów odstawiamy. I tak 3 razy. Następnie wykładamy na blachę wysmarowana tłuszczem i wysypaną bułką tartą wykładamy na wierzch masę makową, posypujemy orzechami i kruszonką. Odstawiamy na 15-20 minut do wyrośnięcia. Wkładamy do piekarnika nagrzanego do 150 stopni i pieczemy około ½ godziny ( termoobieg). Zwiększamy temperaturę do 180 i pieczemy do zrumienienia. 
Smacznego!

Tort na 18 lat

Niedawno obchodził urodziny bratanek mojej sąsiadki, no i nie obyło się bez tortu.Tort miał upamiętniać jego hobby - czyli kuglarstwo, a dokładniej wymachiwanie zapalonymi pochodniami. Ciężko jest ulepić z czekolady ogień, ale zrobiłam, co mogłam. W środku (podobnie jak w torcie komunijnym) brzoskwiniowy i truskawkowy mus oraz krem cytrynowy. Podobno bardzo smakował.




Śniadanie i inne niespodzianki na Dzień Matki

Wczoraj dostałam do łóżka śniadanie od mojej najstarszej córeczki. Pyszne grzaneczki z serem mozzarella, pomidorami i listkami bazylii - wspólnie dzielimy miłość do tych kanapek (nota bene ja też jej zrobiłam takie śniadanie w dniu jej urodzin, ale nie do łóżka). Do tego aromatyzowana pomarańczą zielona herbata i dzień jest piękniejszy już na samym jego początku. A to oczywiście nie koniec niespodzianek...


Reszta dzieciaczków też o mnie nie zapomniała.... no może najmłodszy synek trochę...

Siedział ze mną rano na sofie i oglądał poranny program DDTVN. W pewnej chwili a ekranie pojawił się reportaż o mamach i celebryci oraz "zwykli" ludzie składali życzenia swoim mamom. Kątem oka widzę, że mój synek się rozgląda i zerka na mnie, co ja na to. Po jakimś czasie odwraca się do mnie z szelmowskim uśmiechem i mówi:
 - Wszystkiego najlepszego mamo z okazji Dnia Matki...
- Co zapomniało Ci się i telewizja Ci przypomniała? - śmiałam się cąłując go w nos i przytulając mocno.
 - No tak, ale prezent dostaniesz na przedstawieniu, dobrze?
 - Dobrze, dobrze - powiedziałam - Tylko nie zapomnij powtórzyć wierszyka.
 - Tak, oczywiście mamusiu. - obiecał.
On poszedł do szkoły a ja pojechałam do mojej kochanej teściówki złożyć jej życzenia i dać prezent. Po powrocie ze szkoły moje dzieci kontynuowały obdarowywanie mnie niespodziankami. Starszy synek dał mi śliczną laurkę i wielkie czerwone serduszko, starsza córci a dołożyła jeszcze do śniadania piękną różyczkę. Od młodszej córci dostałam krem do rąk, olejek pod prysznic i wieeelkie czerwone jabłuszko - Red Delicious. Młodszy synek dał mi przed wyjściem na przedstawienie czekoladowe ptasie mleczko (które wcinali wszyscy jak wlezie!) a na przedstawieniu czekała mnie największa niespodzianka! I nie powiem że najmilsza...
Mój synek jako jedyny z klasy odmówił powiedzenia wierszyka do mikrofonu. Kiedy dostał do ręki rzeczony przedmiot, zaczął nim wywijać w kierunku pani i mówić, że on nie będzie mówił do mikrofonu, bo wtedy ma inny głos.
Pani (doświadczony pedagog) powiedziała, że w taki razie może mówić bez mikrofonu. No i zaczął.. ale po pierwszej linijce zaciął się i nie ruszył ani w przód ani w tył. Masakra. Pani zaproponował mu swoją ściągę i powiedziała, żeby po prostu przeczytał.
Myślałam, że się pod ziemię zapadnę!
Kiedy wracając, obdarowana różyczką i laurką, zapytałam co się stało, odpowiedział poważnym głosem:
- Po prostu się zestresowałem, mamusiu....
I jak tu go nie kochać!

Tort na I komunię świętą dla dziewczynki

Na ostatnią niedziele robiłam dla koleżanki tort na komunię. Dla dziewczynki. Pogoda upalna, więc nie mogłam użyć czekolady plastycznej, bo w wysokiej temperaturze po prostu się rozpływa. Ozdobiłam więc torcik cukrowymi ozdobami - te wytrzymają upały. Elementy dekoracyjne tortu pokryłam jadalną złotą farbą. Nawet fajnie to wyszło. W środku tort  jest z brzoskwiniowym i truskawkowym musem, oraz krem cytrynowy (przepisy podawałam wcześniej).






Wafelkowe przekąski urodzinowe


Na imprezę mojej córci postanowiłyśmy nie kupować niezdrowych chipsów i postawiłyśmy na wafelkowe przekąski, które wszystkim przypadły do gustu. Wafle ryżowe posmarowałyśmy nutellą, masłem orzechowym i kremem mlecznym (przepis poniżej) i obłożyłyśmy owocami. Zrobiły furrorę na urodzinach.




krem mleczny:

1 kostka  miękkiego masła
1/2 szklanki cukru
1/2 szklanki mleka
2 szklanki mleka w proszku

Masło ubijamy na puszystą masę. Z mleka i cukru gotujemy syrop i studzimy. Wlewamy do ubijającego się masła i dodajemy na koniec mleko w proszku. Gotowe. :)

Czekoladowy tort na osiemnastkę córci

Wczoraj odbyła się impreza osiemnastkowa mojej starszej córci. Nie chce mi się wierzyć, że mam już pełnoletnie dziecko.. toż ja muszę być stara... :) Nie obyło się oczywiście bez tortu urodzinowego i to dużego. Po długich namysłach, debatach i przemyśleniach mojej pierworodnej padło na tort czekoladowy z truskawkami. Czekoladowy biszkopt, przełożony czekoladowym kremem, oblany czekoladą i obłożony truskawkami w czekoladzie. Powiem nieskromnie, że był pyszny i ładny zarazem. Udał mi się i córcia była zadowolona.. a przecież o to chodziło...


Tort na bierzmowanie i o Kubeczku opowieści kilka

W ostatnią niedzielę miała bierzmowanie nasza sąsiadeczka, towarzyszka dziecinnych zabaw moich dziewczyn, przyjaciółka, prawie jak siostra. Kiedyś mój synek wyliczając członków rodziny dodał na końcu: no i jeszcze Tysia - przecież to nasza siostra! Tort na jej uroczystość zrobiłam serowy z kruchymi plackami, taki jak robiłam dla mojego teścia - jest pyszny i bardzo podzielny.


A teraz kilka opowieści o moim zakręconym synku....

Ostatnio po pracy odbierałam go ze świetlicy i ze zdumieniem stwierdziłam, że poszedł do szkoły w korkach.
 - Kochanie - powiedziałam - a dlaczego ty w korkach poszedłeś do szkoły. Korki są na boisko, na trawę, jak będziesz w nich chodził po betonie, to się zetrą i już nie będą fajne.
 - Ale tatuś mi pozwolił - bronił się mój synek. Cóż ja miałam z takim argumentem począć - jak tatuś pozwolił... Jednak kiedy bliżej się przyjrzałam jego nogom, zauważyłam, że to są 2 różne korki - z dwóch różnych par!
 - Syneczku... - zaczęłam ostrożnie - a dlaczego ty masz dwa różne buty?
 - Mamo ty nic nie rozumiesz.. - od razu się bronił mój synek.
 - Czego nie rozumiem? - uśmiechnęłam się, zastanawiając co tym razem wymyślił mój syneczek.
 - No bo - zaczął elokwentnie - moje korki miały za mały lewy but i dlatego wziąłem od Pawła jego buta...
 - A  nie mogłeś wziąć dwóch butów Pawła skoro twoje są za małe? - zapytałam.
 - No właśnie nie, bo korki Pawła maja za mały prawy but i dlatego wziąłem swój...
No i rozbroił mnie totalnie.... Ale to nie koniec nóżkowych opowieści...
W sobotę jechaliśmy na ognisko do Rusocina - z dzieciakami ze szkółki niedzielnej i mój synek ubierał się sam, jako że my z mężusiowatym byliśmy pochłonięci przygotowaniami. Oto, co zastałam na jego "malutkich" nóżkach kiedy go znalazłam....

 Po prostu brak mi słów... ale po kimś to ma...  :)

Tort na 80 lat

Niedawno miałam zamówienie na tort dla 80-letniego pana. Nic o tym panu nie wiedziałam, a w zamówieniu było tylko zaznaczone, żeby tort nie był owocowy i żeby był bez bitej śmietany, a reszta; "jak tam pani uważa". No i masz babo placek. Nie zawsze mam tyle inwencji twórczej, żeby podołać takim zamówieniom. Wszystko zależy od tego czy mam czas, a tego ostatnio jak na lekarstwo. Jednak udało mi się i wyszedł nawet ciekawy torcik. Owocowy - z kremem cytrynowym, z truskawkami i brzoskwiniami. Mam nadzieję, że im smakował, a 80-letni pan miał poczucie humoru i nie obrazi się o łysinę na czaszce.





Torcik na chrzciny

Kilka dni temu robiłam torcik na chrzciny małej Basieńki, z rodziny moich sąsiadów. Trochę było zamieszania, bo się nie dogadałam co do godziny odbioru i kiedy moja sąsiadka przyszła po tort, on był jeszcze bez "ubranka", a ja po 2 godzinach snu po nocy w pracy. Masakra. Koniec końców, przeprosiłam i od razu wzięłam się do roboty, bo miał być gotowy najpóźniej za 4 godziny. Niby to dużo na ozdobienie tortu, ale jak na złość czekolada nie chciał się lepić, kruszyła mi się i nie mogłam uzyskać odpowiedniego odcieniu różu. Po prostu wszystko szło nie tak jak trzeba. Ale o godzinie 12.00 skończyłam, po 3 godzinach walki i torcik był gotowy. Zdążyłam jeszcze posprzątać, zrobić zdjęcie i zjeść obiadek z rodzinką, kiedy moja sąsiadka przyjechała z dumnym dziadkiem małej Basieńki po torcik. Uff... udało się, a co najważniejsze smakowało wszystkim i bardzo się podobał  mój "chrzcielny" torcik. To chyba pierwszy który robiłam na chrzciny małego dziecka.







Wiosenny bezik

Tym razem nie będzie o pieczeniu.... tylko o kwiatach, moich ulubionych zresztą. KOCHAM BEZ! Wie o tym mój kochany mężuś i jak tylko się pojawią na krzakach te cudne kiście, pełne pachnących, drobnych kwiatuszków, zjawia się w domu z naręczem pachnącego bzu.... Mmmm... W tym roku też mnie nie zawiódł i jakiś tydzień temu przyniósł mi piękny bez, za co został obdarowany przynajmniej setką buziaków...
Jednak  mój wpis będzie o innym bukiecie...
Historia jest o tym jak wracałam po nocce do domu. Rowerem. Pięknie i cicho było w całym mieście, bo to 1 maj... Bez pachniał a ja resztką sił wracałam do domu. Kiedy przejeżdżałam obok  jednego pięknego, wielkiego krzewu bzu.. nie oparłam się i zerwałam sobie małą gałązkę.....


 W domciu włożyłam go do szklanki, szybciutko umyłam się i zanim moja rodzinka zdążyła się obudzić, wskoczyłam do łóżka, aby chociaż spróbować odespać pracowitą nockę w "chipsiowni". Po kilku godzinach snu obudził mnie budzik, który nastawiłam, by zdążyć pożegnać się z moją pierworodną, która wyjeżdżała na młodzieżowy zjazd do Janowic. I wiecie co zobaczyłam na kuchennym stole, coś, co mnie doszczętnie rozbroiło.... no co? WIELKI BUKIET BZU!



Moja mała poranna zdobycz wyglądała przy nim jak  samochód maluch przy ciężarówce... 
- Wow, kochanie... - wydukałam i poszłam wyściskać mojego mężusia - sprawcę tej niespodzianki.
 - No co? - udawał, że nie wie o co chodzi.
 - Jakie piękne! - rozpływałam się. Wąchałam i dotykałam tych cudownych maleńkich kwiatuszków.  - Wstyd mi z tym moim małym habaziem, który rano przytargałam.
- Oj tam, oj tam - żachnął się mężuś.
- W każdym razie ślicznie Ci dziękuję kochanie.  - powiedziałam przytulając go.
Okazało, się, że rano jak wstał, postanowił się przespacerować. No i przyniósł mi z tego spaceru piękny bukiet. To jeszcze jeden z wielu powodów, dlaczego go kocham i lubię.




Sernik czekoladowy

Mężuś mój piekł ostatnio sernik i zostało mu trochę sera. Postanowiłam go wykorzystać ( ser, nie mężusia! Mężusia wykorzystuje do innych rzeczy....) do upieczenia swojej wersji. Postawiłam na czekoladową wersję, na ciasteczkowym spodzie i śmietanową masą. Powiem wam jedno. PYSZNY! Moja córcia nazwała go "obrzydliwie dobrym". Coś w tym jest. :) To mój pierwszy czekoladowy sernik i wyszedł znakomicie. Muszę pozagłębiać się trochę głębiej w ten temat, bo coś mi się widzi, że warto...

  spód ciasteczkowy:

200 g zbożowych ciasteczek w czekoladzie
2 płaskie łyżki kakao 
60g roztopionego masła

Ciasteczka rozkruszamy na drobne kawałeczki, dosypujemy kakao i dolewamy masło. Mocno ugniatamy tą mieszankę w małej tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia i schładzamy w lodówce. W tym czasie robimy masę czekoladową:

masa  serowo-czekoladowa:

400 g twarogu z wiaderka
250g serka mascarpone
5 jajek
3/4 szklanki cukru pudru
1 budyń śmietankowy lub czekoladowy
100 ml kremówki
100g roztopionej czekolady gorzkiej
1 łyżka kakao

Czekoladę roztopioną mieszamy z łyżką kakao i odstawiamy by lekko przestygła. Ser miksujemy z cukrem i dodajemy  sukcesywnie jajka, budyń, czekoladę i śmietankę. Miksujemy krótko i wlewamy na ciasteczkowy spód. Pieczemy 15 minut w 180 stopniach, potem w 120 stopniach przez 60 minut. Pod tortownicę wkładamy głęboką blachę z gorącą wodą, aby parująca woda nawilżała pieczony sernik. Jak się zetnie masa serowa wyciągamy ostrożnie i wlewamy na wierzch masę śmietanową:

masa śmietanowa:

250 ml śmietany gęstej 18%
4 łyżki cukru pudru

Śmietanę dokładnie mieszamy z cukrem pudrem. Wylewamy ostrożnie na sernik czekoladowy i pieczemy jeszcze przez około 10-15minut. Studzimy około godzinę w piekarniku przy uchylonych drzwiczkach, potem wyjmujemy i po całkowitym wystygnięciu wkładamy na kilka godzin do lodówki.
Serwujemy z pyszną kawką. Ja swój serniczek posypałam jeszcze czekoladą... tak dla dopełnienia całości.
Smacznego!