Ciasteczka drożdżowe i kilka rozważań teologicznych mego synka


Kiedy robię tort, zawsze mi zostają jakieś produkty, które koniecznie muszę wykorzystać. Po ostatnim torcie zostały mi żółtka, które wykorzystałam do zrobienia ciastek drożdżowych. Przepis mam od ponad 20 lat w zeszycie z przepisami i już nawet nie wiem skąd go wzięłam. Możliwe, że od mojej babci, bo przed i po tym przepisie są właśnie przepisy mojej babci, ale głowy sobie nie dam uciąć. :) W każdym razie bardzo intrygująco mi wyglądał, bo jak tu upiec kruche ciasteczka z drożdżowego ciasta... A jednak to możliwe. Zaraz po upieczeniu są mięciutkie, ale potem twardnieją i robią się jak kruche ciastka. Zrobiłam je na wizytę naszych ukochanych sąsiadów, z którymi już zaczynamy planować przyszłe wakacje... Siedzieliśmy sobie marząc o ciepłym morzu i zagryzaliśmy ciasteczka. Do herbatki jak znalazł.

Co do rozważań mojego synka, który już nie raz mnie zadziwił.... Mamy zwyczaj czytania  chłopcom codziennie wieczorem przed snem kilka historii biblijnych z Biblii dla dzieci. Tym razem padło na historię o nakazie Jezusa mówieniu o Dobrej nowinie wszystkim ludziom. Czytałam jak to Jezus nakazał swoim uczniom iść na cały świat i mówić ludziom o Jezusie i głosić im Ewangelię. Popatrzyłam na mojego młodszego synka i już widziałam, że coś tam przemyśliwuje...
 - Mamusiu... - zaczął swoim filozoficznym tonem...
 - Tak? - uśmiechnęłam się do niego.
 - Ale teraz to przecież nie ma już uczniów Jezusa... oni umarli, prawda?
 - Prawda kochanie, oni umarli.
 - No to kto opowiada ludziom o Jezusie?
 - No właśnie Kubuniu, to teraz zadanie wszystkich ludzi, tak jak w tej piosence: "Mów o Jezusie wszystkim ludziom..." - i zaśpiewałam im piosenkę, którą znałam jeszcze z mojego dzieciństwa. Mówi ona o tym, że gdziekolwiek jesteśmy mamy mówić ludziom o Jezusie, naszym życiem: kiedy chodzimy, kiedy wstajemy, pracujemy, bawimy się...
 - Ale mamusia, ja nie mogę cały czas mówić o Jezusie, bo jakbym odpowiadał na pytania pani w szkole... - odpowiedział mój śmieszny synek.
 - Wiem Kubuniu, chodzi o to, żeby ludzie widzieli w naszym postępowaniu, w tym co robimy i mówimy Jezusa...
 - Aha...- odpowiedział, choć nie wiem czy do końca zrozumiał o co mi chodzi. 

Innym razem czytałam o dniach przed ukrzyżowaniem i zatrzymałam się na modlitwie Jezusa w Ogrodzie Getsemane, kiedy modlił się aby Bóg oddalił od niego to, co na niego czekało... Zamknęłam Biblię ze słowami:
 - No ale Bóg miał inny plan. Jezus musiał umrzeć...
 - Głupi plan! - skwitował mój synek.
 - Dlaczego tak myślisz Kubuniu? - zapytałam.
 - No bo przecież Jezus nic złego nie zrobił i musiał umrzeć - powiedział.
 - To prawda, kochanie i właśnie dlatego my nie musimy umierać za nasze grzechy, bo Jezus za nie umarł. - odpowiedziałam.
 - Jak to? - zdziwił się.
 - Gdyby Jezus nie umarł za nas, każdy z nas musiałby ponieść karę za wszystkie grzechy, które zrobił i nikt z nas nie miałby szans na niebo... Dlatego Bóg zaplanował, że Jezus wykupi nas i kiedy przeprosimy Pana Boga za nasze grzechy to on już ich nie pamięta i nie musimy być za nie ukarani. Dlatego przepraszamy Jezusa za to, co złego uczyniliśmy, a On nam przebacza. Pomodlimy się teraz? - zapytałam/
 - Okej mamusiu.
Modlił się oczywiście o przebaczenie grzechów, robi to zawsze odkąd mieliśmy rozmowę o grzechach:
 - Mamusiu - zapytał kiedyś. - A jak się raz zgrzeszy to się idzie od razu do piekła?
 - A czemu o to pytasz - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, żeby zyskać na czasie i mądrze mu na to odpowiedzieć.
 - No bo Paweł mi tak powiedział...
Patrzę na Pawełka, a on ma oczy pełne łez.
 - Bo ja tak myślałem - odpowiada.
Wzięłam ich obu na kolanach. 
- Nie, nie idziemy od razu do piekła jak zgrzeszymy, bo gdyby tak było, to by nikogo na świecie nie było.
- Jak to? -  zdziwili się obaj. 
- Wszyscy ludzie grzeszą i nie ma ani jednego bez grzechu, więc Bóg zesłał Jezusa, aby wykupił nas i nie musimy teraz ponosić kary za grzech, bo poniósł ją Jezus. Naszym zadaniem jest przeprosić za grzechy, które zrobiliśmy i starać się ich więcej nie robić.
  - To dobrze. - Powiedział Kuba i poszedł. A ja jeszcze chwile rozmawiałam z Pawełkiem, aby uspokoić jego obawy. To naprawdę cenne chwile w moim życiu, kiedy mówię moim synom o Bogu, mam nadzieję, że to kiedyś zaowocuje. 




ciasteczka drożdżowe:


3 szklanki mąki
3 dag drożdży
3 łyżki śmietany
3 łyżki cukru
250g margaryny
1 jajko
1 szklanka cukru kryształu

Mąkę siekamy z tłuszczem, dodajemy żółtka i drożdże rozpuszczone w śmietanie. Zagniatamy ciasto i dajemy na 3 godziny do lodówki. Urywamy po kawałku i bez podsypywania mąką wałkujemy na grubość 2 mm i wykrawamy serduszka. Smarujemy rozmąconym jajkiem i posmarowana stroną maczamy w cukrze. Układamy na blaszce wyłożonej papierem i pieczemy na złoto w 180 stopniach.
Smacznego!


 

1 komentarze:

Kamila pisze...
22 listopada 2013 10:48

:) fajne te rozważania teologiczne i ciasteczka też fajne. Podoba mi się kolor tych kryształków na ciasteczkach i to, że są drożdżowe, bo jak wcześniej Ci pisałam, Adaś uwielbia wszystkie drożdżowe wypieki, więc jak tylko dojdę do ładu w domciu po naszym powrocie ze szpitala, to je upiekę.

Prześlij komentarz