Jabłecznik sypany i o osiołku opowiastek kilka

Jak mam kuchenno-cukierniczy szał to piekę ile mi sił starczy. W sobotę upiekłam też jabłecznik dla mojego mężusia, który każde nowe upieczone przeze mnie ciasto kwituje stwierdzeniem:
 - No dobre kochanie, ale nie ma to jak kruche z jabłkami. :)
Przepis mam od mojej przyjaciółki, która poratowała mnie sms-owym przypomnieniem, bo zapomniałam proporcji. To ciasto może nie jest super kruche i  choć posiada nieprzyzwoicie chrupiącą skórkę, to wnętrze jest raczej ciężkie i wilgotne. Nie zmienia to faktu, że jako ciasto z jabłkami już na starcie "nabiło" sobie punktów u mojego mężusia. Upiekłam je późnym wieczorem i poszłam spać, jako że nazajutrz czekała mnie ostatnia I zmiana i wstawanie o 4 nad ranem. Rano zobaczyłam, że ciasto już zostało "przetestowane"... Wyszło pyszne i z chęcią spałaszowaliśmy je do popołudniowej niedzielnej kawki.

 jabłecznik sypany:

2 kg jabłek
2 szklanki maki
2 szklanki kaszy manny
1 1/3 szklanki cukru
3 łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka cynamonu
200g masła schłodzonego

 Mąkę, cukier, kaszę i proszek do pieczenia mieszamy i rozsypujemy do trzech miseczek po równo. Do jednej z nich dodajemy łyżeczkę cynamonu. Jabłka ścieramy na tarce razem ze skórkami. W wysmarowanej tłuszczem i posypanej bułką tortownicy sypiemy 1 część suchej mieszanki i na to rozkładamy połowę startych jabłek, potem 2 warstwa mieszanki i znowu jabłka. Na koniec mieszanka z cynamonem i na wierzch dajemy pokrojone na plasterki masło tak, aby pokryło całe ciasto. Pieczemy około 40 minut w 190 stopniach.
Smacznego!



A teraz opowiastek kilka o osiołku, którego urodziłam prawie 8 lat temu. 

Osiołek rzeczony kiedy stanie przed wyzwaniem zjedzenia pokarmu, który mu do duszy nie przypadł ( czyt.: coś z warzywami lub owocami) zapiera się i mówi, że jadł nie będzie. Straszy rodzinę swoją nieuchronną i rychłą śmiercią:
- Nic nie będę jadł. - mówił z płaczem.
- Ależ nie jedz, nic innego nie dostaniesz póki to nie zniknie. - odpowiedziałam ze stoickim spokojem.
- Nic nie będę jadł i umrę, zobaczysz. Nie będziecie mieli synka. Nie będziecie mieli kogo przytulać... - straszył mnie dalej.
- Nie umrzesz tak szybko - skwitował to starszy brat osiołka - bez jedzenia można nawet 40 dni wytrzymać i nie umrzeć. Bez picia się szybko umiera, a mama pozwala ci pić.
- Umrę i to szybko - odpowiadał osiołek uparcie.
- Dobrze - mówię - Zrobimy ci ładny pogrzeb, będziemy przychodzić odwiedzać twój grób w święta.
- I w urodziny! - dolewał oliwy do ognia mój starszy synek.
- Zobaczycie nie będziecie mogli odwiedzać  po śmierci mojego grobu - wymyślił jeszcze jedną groźbę, która ma odwieść od wciskania mu warzyw.
- A dlaczego to? - spytałam zaciekawiona.
- Bo przeniosę swoje szczątki po śmierci i nie znajdziecie mojego grobu. - powiedział z przejęciem.
Kiedy już uspokoiliśmy się po wybuchu śmiechu, zapytałam:
 - A jak ty to kochanie zamierzasz zrobić, kiedy już nie będziesz żył?
 - Poproszę wcześniej kolegę! - wypalił mój kochany osiołek. 
Nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać nad losem swojego dziecka. Koniec końców, postraszony wizją szlabanu na komputer zjadł, co miał zjeść, ale do następnego razu kiedy to na stole pojawiła się znienawidzona zupka ( czyli każda oprócz rosołu)...
Zaparł się tym razem jak rasowy osioł na górskim szlaku i nie zjadł. Przeszedł obiad i nic... Napoje dozwolone, więc pił. Potem kolacja.. a zupka dalej czekała na stole... napił się i powiedział, że nie jest głodny. Rano także nie poczuł głodu, a zupka dalej czekała.... Obiad  już był i reszta rodziny siedziała przy stole kiedy ja wracałam z pracy i zobaczyła mojego osiołka przed blokiem nerwowo ściskającego coś w dłoni.
 - Cześć kochanie - powiedziałam - idziesz na górę jeść ze mną obiadek?
- Nie jestem głodny - powiedział starając się przede mną schować to, co trzymał w rączce.
- Co tam masz, pokaż? - poprosiłam. A tam 2 złote. I już wiedziałam,że planował do sklepu pójść i kupić coś do jedzenia...
- Oj osiołku osiołku, wiesz, że najpierw zupka. Chodź ze mną na górę i razem zjemy. Tatuś usmażył rybkę i zrobił frytki, zjemy zupkę najpierw a potem drugie danie - mówiłam mu.
 - Nie... powiedział i schował się za klatkę.
Poszłam do mieszkania, a za 3 minutki wrócił mój synek. Posadziłam go przy stole i zjadł zupkę, choć nie powiem że z chęcią. Starał się ze wszystkich sił i wszelkimi sposobami pokazać jak nie pasuje mu to i udawał, że nie umie łyżki trzymać i nie wie jak nabierać zupę... Na swoje nieszczęście trafił na większego osła ( a właściwie oślicę) niż on sam. Kiedy już skończył, pogratulowałam mu i popatrzyłam mu w oczy mówiąc:
- To wszystko zależy od ciebie kochanie. Ja chcę, żebyś był zdrowy i dlatego walczę o to, byś jadł warzywa. A chyba już wiesz, że z rodzicami nie wygrasz...
- No wiem... - powiedział zrezygnowany, poddając się moim przytulasom. Potem ochoczo spałaszował rybkę z frytkami i do końca dnia nadrabiał zaległości 24 godzinnego postu...



0 komentarze:

Prześlij komentarz