Franek, Maniek i inne bajery...


Dziś krótka opowiastka o konserwie - czyli znanym skąd inąd Kubeczku. Mówimy na niego "konserwa" z tego powodu, że jak już sobie coś ubzdura, bardzo ciężko go zreformować i namówić na inne alternatywy. Tak jest nie tylko z jedzeniem, ale na przykład z siedzeniem przy rodzinnym stole. Nie można przypadkiem zmienić miejsca siedzenia poszczególnych osób, każdy musi siedzieć na wyznaczonych pozycjach - zero spontanu! Nie może się umyć pierwszy kiedy jest kolej brata, ( to najstraszniejsza rzecz przecież myć się pierwszy... czy w ogóle się myć - jak się ma te 9 lat! :)). Jednak opowiastka będzie o rowerze - tak zwanym Franku. Rower "dostany" od wujka z takimi fajnymi "zegarkami" - czyli manetkami od przerzutek. Jeździł jakieś 2 lata no i trochę z niego wyrósł. Mieliśmy rower dla niego, lepsze przerzutki, lepsze siodełko słowem lepszy rower.. no ale konserwa nie chciała lepszego.
- Kubuniu, dlaczego ty nie chcesz tego rowerka - pytałam któryś raz z kolei. - Przecież ten zielony jest super. Tatuś mówił, że jest lepszy...
 - Wiem wiem... - odpowiadał machając ręką. - Też mi tatuś mówił, Paweł też, nawet koledzy...
 - No to dlaczego nie chcesz? - zapytałam zrezygnowana.
 - No bo to jest Franek, a ten zielony nie ma imienia...
 - No wiesz! - zaśmiałam się. Przecież możesz nazwać swój nowy rower. Wymyślimy razem jakieś imię? - zaproponowałam?
 - No nie wiem... to już nie będzie to samo.. to przecież jest Franek. - powiedział mój synek.
 - No to może Franek II, albo Franek junior?
 - Nie.. nie pasuje - na każdą moja propozycję niezmiennie odpowiadał Kubeczek.
Zdarzyło się jednak pewnego ranka, że w jego Franku padła opona...Flak totalny.
 - Tatooo.. woła z podwórka. - Tatoooo.... rower mi się popsuł.
 - No to weź zielony. - powiedział mój mężuś.
 - Ale ja go nie chce. - zaczął starą śpiewkę.
 - No to idź na piechotę - skwitował mój mężuś.
- I co? Poszedł po ten zielony rower? - zapytałam szykując się do wyjścia?
 - No pojechał, jak miał do wyboru iść na piechotę, albo jechać na nowym rowerze, to się zmusił. - powiedział mężusiowaty.
Jako, że czas to deficytowy towar pracującego ojca czwórki dzieci, mężuś jakoś nie miał czasu aby przez tydzień naprawić tą oponę. No i Kubeczek jakoś przywykł.
Podczas sobotniej wycieczki na plażę i jezioro zapytałam synka.
 - Jak tam Kubuniu, już przyzwyczaiłeś się do nowego lepszego rowerka?
 - No nie bardzo.. nie ma imienia. Franek był fajny. - westchnął z nostalgią
 - No to może spróbujemy jeszcze raz wymyślić jakieś fajowe imię, co ty na to? - zapytałam.
 - Dobra - powiedział ochoczo.
Wymyślanie umilało nam te kilka kilometrów drogi na plażę i udało się nam w końcu wymyślić takie, które według mojego synka idealnie pasował do tego roweru - MANIEK.
Już niedługo Maniek pojedzie z nami na wakacje, a Franek po małych naprawach pójdzie w dobre ręce, albo raczej ręce i nogi. :)

1 komentarze:

Kamila pisze...
16 czerwca 2015 13:27

Rozumiem Waszego synka doskonale, te jestem konserwą... :)

Prześlij komentarz